Rząd Olafa Scholza nie był architektem polityki Zachodu wobec wojny w Ukrainie, lecz jej podwykonawcą – czytamy w raporcie Fundacji Batorego. Eksperci podkreślają jednak, że konflikt na wschodzie faktycznie jest punktem zwrotnym w powojennej historii Niemiec – i szansą, którą może wykorzystać Polska.
Słowo „Zeitenwende”, użyte przez kanclerza Olafa Scholza w słynnym przemówieniu trzy dni po wybuchu wojny w Ukrainie, w 2022 r. zostało w Niemczech wybrane słowem roku. Niemiecki przywódca, skonfrontowany z wojną na wschodzie, zapowiedział wówczas militarne wsparcie Ukrainy, miliardowe inwestycje na dozbrojenie Bundeswehry oraz uniezależnienie się od energii z Rosji. Mowa była o „punkcie zwrotnym” w historii tego kraju.
Na zmianach, które w ciągu ostatnich kilkunastu miesięcy zaszły u naszego zachodniego sąsiada, skupia się wydany w zeszłym tygodniu raport: „Zeitenwende. Jak wojna w Ukrainie zmienia Niemcy”. Ocena nie jest jednoznaczna – jego autor Piotr Buras przekonuje, że choć Niemcy nie udźwignęły ciężaru europejskiego przywództwa, w kraju faktycznie dokonuje się polityczny przełom.
„Wprawdzie wielu krytyków zarzuca Berlinowi dążenie do powrotu do przeszłości, jednak wniosek z tej analizy jest inny. Być może po raz pierwszy od lat Niemcy próbują właśnie pożegnać się ze status quo, którego bardzo długo były najbardziej zagorzałymi obrońcami” – argumentuje.
Niemcy odchodzą od Rosji
Autor raportu wskazuje przede wszystkim na zupełne przewartościowanie niemieckiego stanowiska względem Rosji, dotychczas uznawanej za kluczowego aktora dla międzynarodowego bezpieczeństwa. O tym, że w kontekście polityki wschodniej Berlin zawsze miał na uwadze stanowisko Moskwy, wspominał były doradca do spraw zagranicznych Angeli Merkel Christoph Heusgen.
„To jest być może nawet główny problem niemieckiej polityki, w tym niemieckiej socjaldemokracji: myśleliśmy, że znaleźliśmy formułę właściwej Ostpolitik… Jakoś mieliśmy wrażenie, że my, Niemcy, wiemy, jak sobie radzić z Moskwą” – mówił natomiast były minister spraw zagranicznych i były szef SPD Sigmar Gabriel.
Jak podkreślono, agresja Rosji na Ukrainę nie tylko wstrząsnęła tym przekonaniem, ale wręcz je zdruzgotała. Niemcy, jedno z państw najbardziej zależnych od energii z Rosji, przekonywały się, że same więzi gospodarcze nie mogą być fundamentami stabilnej relacji – i zaczęły radykalnie je ograniczać.
Podczas gdy w 2021 r. z Rosji pochodziło 55 proc. niemieckiego gazu, w czerwcu 2022 r. było już 26 proc. Obecnie nie importuje się go już w ogóle. „Oczywiście Niemcy nadal są uzależnione od importu surowców, ale już nie z Rosji”- mówił w styczniu tego roku minister finansów Christian Lindner.
Szokiem dla Niemców okazała się również polityka wykorzystywania przez Rosję relacji energetycznych jako instrumentu szantażu – choćby manipulowanie przesyłem gazu przez Nord Stream 1 pod pretekstem problemów technicznych.
Decyzję o wstrzymaniu certyfikacji gazociągu Nord Stream 2, koniecznej do uruchomienia dostaw gazu tą drogą, Scholz podjął jednak jeszcze pod początkiem wojny, w styczniu 2022 r. Była to reakcja na uznanie przez Rosję samozwańczych separatystycznych republik ługańskiej i donieckiej.
Problematyczne dostawy broni
Jak podkreśla Monika Sus z Hertie School of Governance w Berlinie, o głębokości zmian świadczy fakt, że przeciwko powrotowi do „business as usual” z Rosją opowiadają się bez wyjątku wszystkie niemieckie partie polityczne. Analityczka przyznaje jednak, że istotnym problemem w kontekście wojny jest bardzo zła polityka komunikacyjna – co ujawniło się m.in. w kluczowych decyzjach o dozbrajaniu Ukrainy.
„Na przestrzeni ostatnich miesięcy rząd niemiecki w sprawie wojskowej pomocy dla Ukrainy często lawirował i zmieniał zdanie, wysyłał sprzeczne komunikaty i postępował inaczej, niż zapowiadał” – pisze w swoim raporcie Buras.
Jak podkreśla, sprawa była problematyczna z wielu powodów. Po pierwsze, do czasów przemówienia Scholza w Niemczech obowiązywał zakaz wysyłania broni w regiony objęte konfliktem. Po drugie, ze względu na pamięć o II wojnie światowej obecność niemieckiej broni na wschodnich terenach była tematem „szczególnie wrażliwym”. W grę wchodziły też m.in. wyjątkowo silne dla pokolenia Scholza obawy przed użyciem broni atomowej.
Kanclerz Niemiec starannie wyznaczał „czerwone linie”, z których najważniejsza z nich, dotycząca wysyłki do Ukrainy czołgów, ostatecznie została przekroczona – ale dopiero po tym, gdy Stany Zjednoczone postanowiły wysłać do tego kraju swoje czołgi Abrams. Choć z nieoficjalnych doniesień wynikało, że amerykańscy decydenci byli zirytowani odwlekaniem decyzji przez Niemcy, Scholz zapewniał później, że relacje z USA są „najlepsze od długiego czasu”.
„Waszyngton nigdy publicznie nie naciskał na Berlin w sprawie przyspieszenia dostaw uzbrojenia, ponieważ zapewne zdawał sobie sprawę z tego, że działania takie mogłyby zostać bardzo negatywnie odebrane przez niemiecką opinię publiczną i wzmocnić nastroje antyamerykańskie” – podkreślono w raporcie.
Te ostatnie ulegają jednak osłabieniu. „Do tej pory nie do pomyślenia było, by najwyższym dowodem słuszności polityki niemieckiej była akceptacja amerykańska” – wskazuje były ambasador Polski w Niemczech Janusz Reiter, dodając, że zmian w tym zakresie dokonuje w dodatku Socjaldemokratyczna Partia Niemiec, w której „rys anty-amerykański” dotychczas był najsilniejszy.
Krytyka zasłużona, ale zmiana realna
Krytyka, która spadła na Niemcy m.in. ze strony Polski, w raporcie Fundacji Batorego uznana została w dużej mierze za zasłużoną. „Berlin odegrał konstruktywną rolę w kształtowaniu polityki sankcji wobec Rosji (nawet jeśli niektóre pomysły, jak embargo na gaz, skutecznie blokował), natomiast prowadził mało zrozumiałą i niekonsekwentną politykę wsparcia zbrojeniowego dla Ukrainy” – czytamy.
Jak podkreślono, rząd Scholza, który objął władzę raptem trzy miesiące przed rozpoczęciem wojny, był „zupełnie nieprzygotowany” na radykalną zmianę politycznego kursu. „Nie był architektem polityki Zachodu wobec wojny w Ukrainie, lecz jej podwykonawcą” – stwierdzono.
„Mimo tych deficytów Zeitenwende – punkt zwrotny – jest nie tylko hasłem, ale też rzeczywistością” – uważa Buras. Jak podkreśla, jedną z głównych obietnic jest to, że Europa Środkowo-Wschodnia ma znaleźć się w „prominentnym miejscu” na horyzoncie niemieckiej polityki.
Zdaniem politologa Polska powinna porzucić więc „idealistyczne” wyobrażenia o niemieckiej polityce i wykorzystać moment, w który jesteśmy z Niemcami „tak blisko, jak nigdy do tej pory”. I choć z naszego punktu widzenia światopoglądowe zmiany w tym kraju mogą zachodzić zbyt powoli, to według niego to jedynie dowód na to, że faktycznie są głębokie.
„Nastąpiło otrzeźwienie, że bezpieczeństwa nie jest czymś raz danym, i to w dodatku za darmo” – podkreśla Janusz Reiter. On również podkreśla, że zamiast być sceptycznym, „trzeba zrobić wszystko, żeby tę postawę utrwalić”.