Sejm pracuje nad nowelizacją ustawy wiatrakowej, która blokuje nie tylko rozwój farm wiatrowych na lądzie, ale też realizację kamieni milowych w polskim KPO. Proponowana nowelizacja idzie w dobrym kierunku, ale czy jest wystarczająca?
Od 2016 roku nowe instalacje wiatrakowe muszą być budowane w odległości mniej więcej 1500 metrów-1700metrów od najbliższego budynku mieszkalnego, zgodnie z zasadą odległościową, która określa minimalną odległość od wiatraka na poziomie 10-krotności jego wysokości (czyli 10H).
Wiatrakowy kamień milowy w ramach KPO wymaga takiej „zmiany ustawy, która usunie formalne bariery dla inwestycji w infrastrukturę lądową”. Nie określa on dokładnie nowej odległości, wymaga jedynie umożliwienia „mniejszej odległości farmy wiatrowej od budynku mieszkalnego” – mniejszej niż 10H.
500 metrów czy 700 metrów?
Polscy ustawodawcy pierwotnie planowali upoważnić władze gminne do dopuszczenia w miejscowych planach zagospodarowania przestrzennego znacznie mniejszej odległości niż wyjściowe 10H, pod warunkiem zachowania minimalnej odległości 500 metrów. Ta zmiana „zwiększyłaby 25-krotnie dostępność terenów inwestycyjnych dla instalacji wiatraków (z obecnych 0,28% do 7,08%)” – wynika z danych Polskiego Stowarzyszenia Energetyki Wiatrowej (PSEW).
Ten wyczekiwany przez ustawodawców, ekspertów i inwestorów konsensus został nagle złamany przez wprowadzoną w ostatniej chwili, napisaną na kolanie modyfikację, która zwiększyła odległość od najbliższego budynku mieszkalnego z 500 metrów do 700 metrów.
Mimo że modyfikacja nie zawiera żadnych wyjaśnień ani danych stojących za zmianą, jej autor Marek Suski, poseł PiS, twierdzi, że 700 m to średnia wymagana odległość w innych krajach UE. Wraz z rzecznikiem PiS Rafałem Bochenkiem, Suski wskazuje, że 700 m to także kompromis z obywatelami, którzy uważają, że 500 m to za mało. Nie ma jednak żadnego raportu z konsultacji, ani też listy krajów, które posłużyły do wyliczenia średniej.
Tym bardziej tę nagłą zmianę można postrzegać jako decyzję polityczną, podjętą w celu mobilizacji politycznej i wzburzenia emocji społecznych przed nadchodzącymi wyborami parlamentarnymi. A przy okazji koalicja rządząca znowu ukazuje siebie jako wybawcę obywateli, tym razem wobec złowrogich wiatraków.
Jak 700 m zmniejsza potencjał energetyki wiatrowej na lądzie?
„Wzrost wymaganego dystansu o 200 m powoduje redukcję dopuszczonego obszaru o 44% w całej Polsce” – informuje Ambiens, polska firma doradcza w branży OZE. PSEW przeanalizowało ponad 30 projektów nowych farm wiatrowych przygotowanych w oparciu o planowane dotychczas 500 m. Według analizy zwiększenie tego dystansu do 700 m powoduje redukcję możliwej mocy zainstalowanej o około 60-70% w ramach tych projektów (nie w skali Polski).
Znowelizowana ustawa wiatrakowa została uchwalona w sejmowej Komisji Energii, Klimatu i Aktywów Państwowych (ESK) Komisji Samorządu Terytorialnego i Polityki Regionalnej i będzie głosowana na posiedzeniu plenarnym Sejmu w tym tygodniu. Następnie trafi do Senatu. Senat ma do 30 dni na zwrócenie jej z (lub bez) swoimi propozycjami poprawek – i należy się spodziewać, że wykorzysta cały ten czas. Następnie ustawa wróci do Sejmu, który najprawdopodobniej obali wszystkie zmiany i przekaże ją do podpisu prezydentowi.
Czy dostaniemy wreszcie pieniądze z KPO?
Jeden z kamieni milowych niezbędnych do otrzymania pierwszej transzy KPO przez Polskę wymaga, aby nowa ustawa wiatrakowa usunęła formalne bariery dla inwestycji w infrastrukturę lądową, umożliwiając zmniejszenie odległości farmy wiatrowej od budynku mieszkalnego. Nie określa jednak tego dystansu, traktując odległość 10h jako referencyjną.
Teraz, gdy zastanawiamy się, czy znowelizowana ustawa spełnia to kryterium, musimy zastanowić się, co można rozumieć przez „usunięcie barier formalnych”. To pytanie o naturze semantycznej, może mieć egzystencjalne znaczenie dla KPO.
Nie wiemy jeszcze, jak KE zinterpretuje nowe prawo, bo – po pierwsze – nie jest ono jeszcze uchwalone, ale także dlatego, że Polska nie wystąpiła jeszcze o pierwszą ratę KPO. Jednak z 500 m sytuacja byłaby oczywista i niekontrowersyjna, bo oznaczałaby o jeden spór polityczny i komplikację mniej. Dlaczego? Bo 500m było planowane od ponad 1,5 roku i było tym, na co inwestorzy się przygotowywali.
Poza tym KPO wiąże się z Semestrem Europejskim i powinien służyć dostosowaniu się do jego zaleceń. Oprócz ogólnego celu UE, jakim jest zapewnienie lepszej jakości stanowienia prawa, semestr europejski zaleca poprawę klimatu inwestycyjnego. Zamiast tego otrzymujemy niedbale, odręcznie napisaną modyfikację prawa, która wywraca do góry nogami wypracowany przez lata kompromis, bez pokazania jakichkolwiek badań czy oceny wpływu. Jakby nie patrzeć, to zmiana reguł gry w trakcie jej trwania, i raczej przeciwieństwo dobrej regulacji i odstraszanie od inwestycji – czyli odwrotnie niż stanowią rekomendacje unijne. Przy takiej nieprzewidywalności prawa nic dziwnego, że poziom inwestycji w 2022 roku spadł do poziomu 16,8 proc., czyli najniższego od 20 lat (według GUS).
Jednocześnie inwestycje w zieloną gospodarkę są szczególnie potrzebne w czasie wojny w Ukrainie i ze względu na program REPowerEU. Im więcej wiatru w naszym miksie energetycznym, tym mniej płacimy za importowany węgiel i gaz.
Trudno dziś powiedzieć, że zmiana zagrozi celom UE-27 na 2030 rok – to zmniejszenie potencjału energii wiatrowej o 56 proc., jednak wiatr z lądu to tylko część OZE w miksie energetycznym jednego z 27 państw członkowskich UE.
Jeszcze może być lepiej
Odległość 700 m jest jakby nie patrzeć większa niż 500 m, jednak też ponad dwukrotnie mniejsza niż niesławne 10H. KPO nie precyzuje, w jaki sposób należy ograniczyć 10H, więc teoretycznie zmiana w ostatniej chwili nie musi zagrozić otrzymaniu przez Polskę przelewu od Komisji Europejskiej. Mimo wszystko poprawka jest krokiem w dobrym kierunku, który pozwala na pewne ożywienie projektów wiatrakowych.
Jednak tryb w jakim została wprowadzona symbolizuje cały kontekst stanowienia prawa w Polsce, który jest całkowicie nieprzewidywalny i na wskroś upolityczniony. Opóźnia lub blokuje inwestycje, a obywateli traktuje jedynie jako pretekst do walki politycznej. Ostateczne głosowanie w Sejmie w najbliższych dniach, więc jest jeszcze miejsce na uzasadnienie i poprawę złego wrażenia inwestycyjnego.